Chyba tylko najwięksi optymiści liczyli na nawiązanie przez gospodarzy wyrównanej walki z popularnymi "Czeczeńcami". Stal od kilku lat plasuje się w czołówce ekstraklasy, a obecnie zajmuje czwarte miejsce, tracąc zaledwie jeden punkt do miejsca na podium.
Śląsk natomiast, nie dość że nie dysponuje najsilniejszym składem, ale w dodatku trapiony jest kontuzjami. Na przynajmniej dwa miesiące wypadł ze składu bramkarz Marcin Schodowski, a w dodatku w dzisiejszym spotkaniu nie mógł wystąpić z powodu choroby najlepszy snajper Śląska Arkadiusz Miszka, a Łukasz Jarowicz grał z nie do końca zaleczonym urazem.
Nic zatem dziwnego, że od początku prowadziła Stal. Nie upłynął jeszcze nawet kwadrans, gdy było 10:5 dla gości. Ambitni wrocławianie nieco zniwelowali tę stratę i schodząc na przerwę przegrywali różnicą trzech bramek (9:12), ale wiadomo było, że taki stan nie potrwa długo.
Tak też się stało. Po przerwie "Czeczeńcy" szybko rzucili 3 gole, a w 40 minucie różnica wynosiła już 10 bramek. I taka też, pomimo wysiłków i kilku świetnych interwencji słoweńskiego bramkarza Aljoszy Cudicia, pozostała już do końcowej syreny.
– Musimy patrzeć na zespoły o zbliżonych możliwościach do naszej drużyny. Nie jest tajemnicą, że Stal ma silniejszą kadrę i nie dało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nawiązać z nimi walki o wygraną. Każdy widzi, że naszemu zespołowi potrzebne są wzmocnienia, bo choćby w defensywie, nie gramy tak, jak powinniśmy – podsumował spotkanie trener Śląska Piotr Przybecki.
Śląsk Wrocław – Stal Mielec 17:27 (9:12).
Śląsk: Cudić - Krupa 2, Kryński 5, Herudziński, Koprowski, Garbacz 1, Jarowicz, Radojević 1, Ścigaj 5, Białaszek 2, Tielepniow 1.
Stal: Nikolić, Lipka - Wilk 5, Krępa 1, Janyst 6, Krieger 1, Sobut 2, Obiała 1, Szpera 1, Adamuszek 1, Gudz, Basiak 1, Gliński, Krzysztofik 5, Chodara 3.